Uwagi na temat Drogi Krzyżowej
Kilka dni temu stałem przed „Dużą Pasją” Dürera.
Stałem długo oglądając narrację mistrzowskich obrazów scalonej rzeczywistości. Zastanawiałem się, jakiego rodzaju impuls kazał Dürerowi podjąć ten temat. Jasność tych drzeworytów idealnie współgra z jasnością tematu. Myślałem raczej o nakazie wewnętrznym: czy Dürer był „obrócony”¹ tematem? Czy wybrał go jako oczywistość? W końcu czterysta lat temu ilość tematów przedstawień sprowadzała się do kilku centralnych i kilku pobocznych. Rozum i ręce artysty przemawiały bezpośrednio do rozumu widza; ten patrząc na kolejne sceny „Drogo Krzyżowej” od razu wiedział czego i kogo dotyczą. Temat już wówczas był prawie skodyfikowany a jego realizacje potwierdzały porządek treści i ich formalizację. Kodyfikacje są śmiertelne, natomiast kodyfikowane tematy nie zawsze. Czas i kontekst, w którym powstała „Duża Pasja” ulotnił się bezpowrotnie, ale istota zdarzenia przedstawionego ciągle powraca. Jednakże nie może już powracać jako ilustracja; może lub powinna być odkryta na nowo. Innymi słowy: jeśli sensem wydarzenia historycznego sprzed dwóch tysięcy lat było przekroczenie historii, wyjście z historii, ustanawiające metafizyczny fundament wiary a zatem ciągłej samoaktualizującej się siły, to wizerunki wskazujące na to wydarzenie powinny również podlegać aktualizacji. Sztuka nie była i nie jest tym samym. Wiara również.
Czy można zobrazować zjawisko niemożliwe do zrozumienia? Czy pracując nad przedstawieniem „tematu niemożliwego”, na przykład XV stacji Drogi Krzyżowej, mamy jakakolwiek szansę na wiarygodny wizerunek? W tym wypadku na wizerunek zwycięstwa nad śmiercią.²
Jerzy Nowosielski ucina rozmowy na ten temat argumentem empirycznym; skoro nikt nie widział zmartwychwstania Jezusa nie może być ono tematem malowidła.
Według niego nawet przedstawienie symboliczne będzie nieuprawnione.
Argument jest mocny: malujemy (rysujemy) jedynie to, co sie da namalować. czyli znamy lub też wyczuwamy miarę prawdy obrazu.
Argument jest słaby: siłą sztuki była i jest pokusa wyrwania choćby kawałka tej Absolutnej Tajemnicy, kawałka formy znaczącej. I kto wie – może nie tylko naiwności zawdzięczamy wiarę w moc sztuki. Czasem jesteśmy „obróceni” obrazem, nie wiedząc właściwie dlaczego.
Działa on wówczas na nasz system nerwowy tak mocno, że traca gdzieś w środku coś głębszego, większego niż my sami.
Jasne, że argument pierwszy jest racjonalny a argument drugi.. No właśnie jaki? Przecież nie irracjonalny.
Pominąwszy kontrowersje XV stacji – ryzyko podejmowania tematu „Drogi Krzyżowej” tkwi w trudności zastąpienia znaków zapytania co? jak? gdzie? czternastoma malowidłami, które wszakże nie mogą i wcale nie musza być odpowiedzią. Zatem czym? Może ewokacją?
Proces obrazowania (malowania, rysowania), tak jak ja go pojmuję i doświadczam, jest czynnością materialną, fizyczna, czyli świecka. Jest uwikłany w meandry techniki i umiejscowiony w historii, czasie tu i teraz. Jest czynnością, którą zawiaduje rozum. To z jednej strony. Z drugiej zaś, podczas tego procesu technika zbacza w stronę magii, umiejscowienie historyczne otacza, jak pajęczyną, mitologia (może mitologiczność) a całością zarządza intuicja. Świeckość ucieka ku sakralności, sakralność uciska świeckość. Oba porządki czy raczej stany roztapiają się jeden w drugim i w rezultacie jest to jeden porządek.
Może inaczej: czysta cielesność/materialność przejmuje zgroza. nad cielesnością musi krążyć jakaś pneuma, duch.
Barnett Newman malował „Stacje Drogi Krzyżowej” (The Stations of the Cross: Lema Sabachthani) osiem lat. 1958 – 1966. Jego czternaście obrazów to czternaście prostokątów tego samego formatu (gdzie podstawą jest krótszy bok). Każdy z nich został podzielony na cztery pionowe pasy o różnej szerokości, przy czym ten podział w kolejnych obrazach jest identyczny. Z obrazu na obraz różne pasy, w różny sposób zostały zamalowane bądź zaznaczone linią.
I to tyle jeśli chodzi o zasadę. Różnice między obrazami są większe niż podobieństwa. Mimo użycia jedynie czerni i bieli na obrazach widzimy więcej barw.
Niemniej obrazy są p r o s t o namalowane.
„Stacje Drogi Krzyżowej” Newmana są pozbawione jakichkolwiek śladów organiczności. Są wizerunkami stałości i bezruchu. Obrazy są surowe i ostre. Jak wykrzykniki.
Pomimo zróżnicowania są jak jeden obraz w czternastu odsłonach. Pozornie abstrakcyjne i pozornie geometryczne.
Piszę – pozornie – bowiem w odniesieniu do tej pracy Newmana „abstrakcyjność” bądź „geometryczność” jedynie zamydla oczy. Dlaczego? W obrazach trójcy „ojców” abstrakcji xx-wiecznej formy zawsze pojawiały się w przestrzeni obrazu. Było tło a na nim formy. Mimo odejścia od reprezentacji rzeczywistości potocznej ich obrazy zawierały iluzje przestrzeni. Zawsze były bardziej o czymś niż tym czymś. I nawet Mondrian zbliżył się, może najradykalniej z tej trójcy, do zanegowania iluzji to i tak komponowanie pionów wobec poziomów (i na odwrót) powodowało iluzję ruchu. To oczywiście w wielkim skrócie.
Tymczasem pojmowanie obrazu czy w ogóle malarstwa jako kompozycji zestawiającej formy, Newmana nie interesowało. Odnosiła się on raczej do archaicznych procedur malarskich, na przykład do malowania tkanin Indian północnoamerykańskich. akt malarski, malowidło, należał do porządku innej natury i syndrom modernizmu, czy zresztą jakiegokolwiek izmu, był mu obcy.
Zatem skąd tytuł? Newman niewiele powiedział o genezie swoich czternastu malowideł. Jednocześnie dwie jego wypowiedzi są znamienne.
W pierwszej mówi: groza Via Dolorosy tkwi w pytaniu: Dlaczego mnie opuściłeś? (Lema Sabachthani).
W drugiej mówi, że chodziło mu o wyrażenie pojedynczego zdarzenia (simple event) jakim była droga Jezusa na Golgotę. Za kluczowy moment drogi uznał krzyk i lament Jezusa. Skupił się zatem nie na przedstawieniu udręki, lecz na jej wyrazie. Czyż nie jest tak, że udręka jednej Osoby/duszy jest mocniejsza od udręki wszystkich osób/dusz tego świata?
Ta swoista redukcja ma dalekosiężne konsekwencje, bowiem nadaje pierwszorzędną rangę Ofiarowaniu usuwając w cień to co po tym akcie rozwinęło się jako chrześcijaństwo.
Tak jakby wskazując na fundament, nie interesował się już budowlą na nim wzniesiona.
Tu upatruje klucz do zrozumienia „Stacji Drogi Krzyżowej” Barnetta Newmana. Na próbie przywrócenia rangi fundamentalnemu aktowi malarskiemu, który odnosi się do centralnego tematu.
Marek Chlanda, styczeń 2001
XV stacji Drogi Krzyżowej, 1979 (odtworzona w 2000) grafit, akryl na papierze, 65,2×50,2 cm (każdy rysunek)
Jako punkt wyjścia przyjąłem wersję Piotra Skargi składającą się z następujących stacji: I Skazanie Jezusa II Przyjęcie krzyża III Jezus upada IV Spotkanie z Matka V Pomoc Szymona VI Miłosierdzie Weroniki VII Upadek powtórny VIII Rozmowa z niewiastami IX Trzeci upadek X Jezus z szat odarty XI Ukrzyżowanie XII Jezus umiera XIII Zdjęcie z krzyża XIV Pogrzeb Jezusa XV Zwycięzca śmierci
1. “Piękne określenie obrócony ukradłem Wittgensteinowi”
2. “Oczywiście cały czas mam na myśli Drogę Krzyżową jako serię czternastu (piętnastu czy jak bywało w przeszłości dziewięciu, dwunastu) stacji. W dużym przybliżeniu i uproszczeniu można by strukturę obrazów Drogi odnieść do struktury filmu. Samodzielne wizerunki jak Ukrzyżowanie czy Wniebowstąpienie są zupełnie innym zagadnieniem.”