2014
W przychodni, KRECHTZ, obowiązuje dyrektywa: na fizyczną strukturę każdego pomieszczenia/gabinetu nakładam inną strukturę „głosu serca”: jeśli w jednym gabinecie jestem wściekłym lekarzem to w innym jestem do rany przyłóż pacjentem. Przejście korytarzem to czas neutralny, koleś krąży i zapomina rolę do odegrania. Gabinety to klatki/sceny dla jednego bądź drugiego: lekarz nie spotyka się z pacjentem twarzą w twarz, widzi jedynie imaginację pacjenta. Rysuje dla niego ale i w jego imieniu. Podobnie działa pacjent, konfabulując rysunkiem zdarzenia bycia lekarzem. W sumie nie wiadomo, który jest który ale to dobry kłopot.
Only an old Jew can KRECHTZ.
A co z pytaniem: do you Krechtz?
Niedziela. Mowa księdza z głośników nakościelnych. W klitce recepcji przychodni rysuję portret Coosje van Bruggen, kolejnej bohaterki „Kobiet”, które zaludniają schody. Schody prowadzą do nieczynnego szpitala, plecami sąsiadującego z kościołem. Echo, pogłos kazania, szeleści papierami i płachtą plastiku zabezpieczającego wybite okno drzwi do przychodni. Słyszę:
2015
Nie dość podkreślania, że nie mam nic do powiedzenia a jedynie coś do pokazania. Rysunek zrobiony pięknymi ruchami obok rysunku zrobionego brzydkimi ruchami. Ten drugi jest trudniejszy. Na sądzie odpadną przede wszystkim rysunki spontaniczne (zazwyczaj lecące na automatycznym pilocie), rysunki metafizyczne (igrające ze zwałami czystej abstrakcji). Ostaną się rysunki, którym udało się dobrze odegrać rolę świadka: wychwyciły rysunkową właściwość chwili w przychodni/królestwie i opracowały ją adekwatną akcją rysunkową, rzeźbiarską. Posiadły jakość narzędzia – wehikułu.
Na koniec królestwo/przychodnia przyjmie charakter prób Sądu Ostatecznego – możliwie „po dziecięcemu”, czegoś w rodzaju gabinetu luster (śmiechu) w Wesołym Miasteczku. Bez meta-narracji.
Lista konkluzji moich czcigodnych kolegów po fachu, którzy powinni zasiąść na ławie przysięgłych podczas prób Sądu Ostatecznego:
Do wina zawsze dolewaj wody – Leonardo da Vinci
Prawdziwy artysta pomaga światu odkryć mistyczne prawdy – Bruce Nauman
Formy na obrazie to grupa aktorów – Mark Rothko
Każdą formę powinno poprzedzać to, co do niej prowadzi – Jerzy Grotowski
Artysta to po prostu ciało-medium – Marcel Duchamp
Arcydzieło ? Nie, chodzi o następstwo dzieł, o ich ciąg – Andrzej Wróblewski
Jak już zostałeś artystą, nie możesz obawiać się, że zrobisz z siebie głupca – Francis Bacon
Kto pragnie, marzy a nie działa, szerzy zarazę – Wiliam Blake
Konkluzje przytaczam z pamięci ad hoc, daleko im do cytatów, wierzę, iż nie przeinaczyłem ich sensu.
2016
Wycinka drzew wokół przychodni/królestwa. W gabinetach wre. Czy rysunek musi udawać cele autora? Wyrażać jego emocje? Wściekłość? Papier jej nie udźwignie. No ale coś z furii przenika do rąk, stają się lodowate. Ci wszyscy humano-poli-gloci potrafią wytłumaczyć rozbieżne racje: że się nie chce ale musi, że by wybudować dom trzeba poświęcić drzewa, że głupi ma w sobie przecież coś mądrego, że to siła wyższa bo tak wygląda świat, no i to najpiękniejsze, sam cymes: że jesteśmy tylko ludźmi. W takich sytuacjach staję się rysującym monoglotą i rysuję rysunek wstydu za bycie człowiekiem. Z podskórną ochotą by mu kątem prostym, ekierką, cyrklem, dopierdolić. Suma sumarum, mierzę w siebie.
Nie chcę przedstawiać własnych spraw w różowym świetle. W czarnym zresztą też. Chodzi o to, że brak poglądu nie może stać się, z braku laku, poglądem. Myślenie biegnie bezpoglądowo, dni nie biegną po linii formuł, pojęć, idei. Platonizmy, systemy śpią snem wiekuistym. Jest za to coś w rękach, spojrzeniu co skłania do akcji rysunkowej, na każdym kroku jest coś do zrobienia. I do oglądania i ewentualnie do pomyślenia. Oto cały pogląd.
Różnorakie grzechy jak choćby delikty będące skutkiem uprawiania sztuki bezobjawowej, będą wybaczone, autor sztuki bezobjawowej wyląduje na lekkiej kwarantannie w czyśćcu. Gorzej będzie z mozolnym odróżnianiem wizerunków/obrazów poczytalnych od niepoczytalnych. Jeśli próby Sądu Ostatecznego zdominuje pośpiech to główne sesje pójdą po bandzie i posypią się werdykty od czapy. Jednym słowem, będzie piekło.
Czcigodny John Cage: (…) Zanim zaczniesz studiować zen, ludzie są ludźmi a góry górami. Gdy uczysz się zen, wszystko staje się zagadkowe. Gdy się go nauczysz, ludzie znowu są ludźmi a góry górami. Powiedziawszy to, doktor Suzuki usłyszał pytanie: „Jaka jest różnica między przed i po ?”. Odpowiedział: „żadnej, tylko stopy odrywają się nieco od ziemi”.
Wyjątki z tekstu Ilse Aichunger „Moja mowa i ja” : (…) No i siedzę z moją mową, tylko trzy metry od tych, którzy tak mówią. (…) My z moją mową nie odzywamy się do siebie, nie mamy sobie nic do powiedzenia. To, co powinnam wiedzieć, to wiem – że ona woli zimną kuchnię od ciepłej, że nawet kawa nie powinna być gorąca. To bardzo człowieka zaprząta. Jest co robić – nakryć, nakroić, zmierzyć zimno, wystudzić ciepło. A ona wpatruje się w morze. Łatwo jest mojej mowie wpatrywać, bo wszystko robię ja. (…) Ona wydaje się przeciwieństwem niektórych portretów, których wzrok wszędzie człowieka śledzi. Jej wzrok nie śledzi nikogo.(…) Zrobię dla niej, co będę mogła. Już sama pogawędka jej pomoże, rozmowa o niej, powtarzające się spostrzeżenia. Z czasem już nikt nic nie będzie od niej chciał. I ja się też do tego przyczynię. Gdzieniegdzie wplotę jakieś zdanie, które ja uwolni od podejrzeń.
© 2020 lab-kopernika. All rights reserved.